grudzień 1999 - styczeń 2000

strona 1 z 7


Gdyby kiedyś nie nastąpił wielki wybuch, nie świętowalibyśmy dziś na Ziemi kolejnych sylwestrów.

Rozmowa z prof. Bolesławem Grabowskim z Uniwersytetu Opolskiego

W wielkim piecu urodzeni

     Podobno najpierw był wielki wybuch. Gdyby nie ta gigantyczna eksplozja nie byłoby nas, nie byłoby wszechświata. Jak wyglądały te początki?
O, minęło sporo czasu, zanim pojawiło się życie. Jednym z pierwszych badaczy odtwarzających losy wszechświata tuż po wielkim wybuchu był rosyjski uczony, Gamow, który z powodu swoich odkryć musiał uciekać do Stanów Zjednoczonych. Sam Wielki Wybuch i wszystko to, co działo się potem, jakoś współgrało z drażniącą tam "popowszcziną" i tym samym nie mogło być tolerowane. Według Gamowa na początku powstał wodór i część helu. Praktycznie cięższych pierwiastków nie było. Z takiego właśnie materiału zostały "ulepione" najstarsze gwiazdy. Ściślej: powstały one w wyniku grawitacyjnej samozapaści wszechobecnego gazu wodorowo-helowego w oddzielne obłoki, które nadal ciągle się kurczyły i stawały się coraz gęstsze, aż gdzieś tam w końcu rozpaliły się fajerwerkiem rozgwieżdżonego nieba. Los tych najstarszych gwiazd, które rozbłysły jeszcze w zmierzchającej się łunie po Wielkim Wybuchu, są dla nas prehistorią zasnutą mrokiem dziejów. Dzisiejszy stan wiedzy pozwala nam jednak stworzyć szkic życiorysu poszczególnych jednostek. Życiorysy gwiazd najbardziej masywnych były i są wręcz fatalne: po krótkim, rozrzutnym życiu (świecą, jak tysiące naszych Słońc!) kończyły nieuniknioną katastrofą - eksplozją, przy której blednie wszystko, co człowiek dotąd widział. Jednak, mówiąc metaforycznie: użyźniały one glebę i rzucały w nią ziarno siewne. Bez tej ich pracy, i bez tej ich hekatomby, nie byłoby naszego wszechświata i nie byłoby także nas samych. Ten wątek za chwilę rozwinę szerzej.
     Los gwiazd-miniatur jest mniej spektakularny, a w skrajności - wręcz szary. Przy gwiazdach brylujących jasnością, świecą jak robaczki świętojańskie - słabiutko, ale za to niewyobrażalnie długo. Są niemal rówieśnikami wszechświata! Gdy uda się natrafić na taki relikt z pierwszych chwil czasu - wtedy mamy możność obcowania z niemal nie skażoną próbką pierwotnej, prehistorycznej materii wodorowo-helowej, rodem wprost z Wielkiego Wybuchu. Do dziś natrafiliśmy na kilkadziesiąt takich obiektów. Noszą one nazwy wzięte jakby z baśniowego języka: podkarły. Kilkanaście z nich - i tu mogę się nieskromnie pochwalić - to "moje podkarły habilitacyjne". Zajmowałem się nimi w latach siedemdziesiątych i mam jakiś swój udział w odsłonięciu maski ich tajemniczości. Ta społeczność toczy swoje senne życie boczną drogą i nie bierze udziału w żywym rozwoju świata. Jest to droga, na której można spotkać w zasadzie tylko wodór i hel.

Następna strona